niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział VI



- Przecież ona... - Daniel zaczął ale Kacper nie pozwolił mu skończyć.

- Spadła i się połamała. Była praktycznie martwa gdy Ithan doczołgał się do niej. Zaczął płakać. Wrzeszczeć. Przytulił ją. W tym momecie otworzyła oczy. Jebana odżyła. Uzdrowił ją.

Wszyscy szeroko otworzyli oczy.

- Tak.. Ja.. Później wam to wytłumaczę. W każdym bądź razie pierwsze słowo jakie usłyszeliśmy to jego płacz i stwierdzenie, że on nie czuje dziecka. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze o o co chodzi. Uśmiechnęła się. Powiedziała, że kilka dni temu je urodziła i jest bezpieczne. Później płakał już ze szczęścia. Chwile później zasłabł i zemdlał. Przewieźliśmy ich tutaj, w domu jest osoba część, która służy jako szpital. Zoperowali go i podłączyli do kroplówek. Ona ciągle przy nim była. Nie pozwoliła się poskładać dlatego np ma nienaturalnie wąską talię. Musieli usunąć jej trzy pary żeber gdy się zrosły ponieważ utrudniały jej oddychanie. - zaśmiał się, ja również. Zmarszczył brwi słysząc to. - Długo się nie budził. Okazało się, że ma niedotleniony mózg i nastąpiły w nim jakieś zmiany. Wszyscy martwili się upadkiem Lany a tak na prawdę to Ithan znajdował się w gorszym stanie. Później zapadł w śpiączkę. Lana była przerażona. Jakiś miesiąc później obudził się. Wyzdrowiał... No... - zamarł na chwilę. - Nie do końca. Nikogo nie poznawał. Nawet Lany. Nie miał pojęcia kim jesteśmy i czego od niego chcemy. Nie wiedział nawet jak się nazywał. Poczekaliśmy pare miesięcy, nic nie wróciło nawet gdy próbowaliśmy. Lana była zrospaczona... Lekarz stwierdził, że to trwały zanik pamięci. Powiedział, że nigdy już nie wróci mu pamięć. Nie wiedzieliśmy co z nim zrobią. Lana... Ona... Z nią było najgorzej. Straciła swojego narzeczonego raz, później odzyskała a gdy się obudził okazało się, że nie pamięta jej. TO... To było ogromny cios, mięli maleńkie miesięczne dziecko, mięli wziąć ślub... - łza spłynęła mu po policzku. - Kilka miesięcy później, gdy maleństwo miało już pół roku Lana wybłagała ich by ją posłuchali.. Ona... Boże... Zrobiła najbardziej piękną i odważną i cholera... najcudowniejszą rzecz jaką mogła zrobić... Wiecie o co ich poprosiła? Poprosiła ich by nie przywracali wspomnień Ithanowi. Poprosiła by stworzyli nową osobę, która ma maleńkie dziecko. Poprosiła by oddali mu ich dziecko i stworzyli przeszłość, w której jakaś kobieta, jego żona zmarła podczas wypadku , chwilę po tym jak urodziła ich dziecko... Ona.. Boże... To... Poprosiła by ich przenieśli na drugi koniec Polski by nigdy ich już nie spotkała...

- Zgodzili się?

- Tak. Zgodzili. Stworzyli mu nową pamięć, dziecku również. Przenieśli ich. Lana... Była w bardzo złym stanie ale to co zrobiła. To było wielkie. Ona... To na prawdę coś...

- Bohaterskiego. - podpowiedział Daniel.

- Wspaniałego. Ona.. Wiedziała, wiedziała, że gdy się na to zgodzi to nigdy już ich nie zobaczy. Ani jego ani dziecka. Ona... To było ogromne poświęcenie. Pozwolić mu odejść. Pożegnać się z nim. Zostawić go mimo, że przecież tak mocno go kochała. Pozwolić zabrać mu dziecko. Ich dziecko. Jedyną rzecz, która ich łączyła. Pozwoliła mu i wyjechali a ona...

- Zobaczyła ich kiedyś jeszcze? - zapytał smutny Daniel.

- Z tego co wiem... A czego nie powinna wiedzieć Góra. - spojrzał na nich wymownie. - To tak. Nasi ludzie. Rodzice... Próbowali wcisnąć ją w ich życie. Na początku jako koleżankę zmarłej żony. On nie był przekonany o tym a dziecko ciągle mówiło do niej mama. Musieli zrezygnować z tego pomysłu. Później postanowili wysłać ją jako jego kuzynkę. Dziecko nadal wołało na nią mama. Ithan bardzo się denerwował. Musieli przestać. W końcu wysłali ją po raz ostatni jako koleżankę z pracy. Dziecko znów ją rozpoznało. A oni musieli zaprzestać. To była ostatnia próba. Nigdy więcej nie próbowali tego zrobić. Okazało się to niemożliwe. Maleństwo. Nie wiem czy jego wspomnienia zostały wystarczająco wyczyszczone, ale... Mówi się, że dzieci wyczuwają rodziców, więc żadne przebranie ani czyszczenie pamięci nie zdoła tego zniszczyć. Ich córka, bo urodziła się dziewczynka, była.. To znaczy, jest, ślicznym brzdącem, jest strasznie podobna do Lany, ma jej kolor oczu i włosów, karnacje ma po ojcu. - zaśmiał się. - Będzie kiedyś piękna.

Nikt nie odważył się powiedzieć czegokolwiek. Ja załkałam. Moje maleństwo. Mówił o moim maleństwie. O moim małym dzieciątku.... Wybiegłam stamtąd.. Nie mogłam już tego dłużej słuchać. Jego słowa rozbrzmiewały w mojej głowie. Tak dawno nie słyszałam tej historii. Starałam się o tym nie myśleć. Przez pierwszy rok było na prawdę ciężko. Nie umiałam spać, a jeśli już zasnęłam budziłam się z krzykiem i płaczem. Nie mogłam darować sobie tego, że go nie ochroniłam, że przeze mnie nie żyje. No... Może i żyje, ale to nie jest już Ithan. Mój Ithan zmarł. Dlatego też wybudowali grób. By uczcić pamięć jednego z najlepszych wojowników na świecie. Obok niego stanął mój grób. Tak jak sobie kiedyś to wymarzyliśmy. Nasze groby były obok siebie, między nimi był jeden malutki, był pusty, nie było na nim napisu. Teoretycznie należy do naszego dziecka, naszej córeczki. W praktyce jest pusty, niezapisany. Wielokrotnie pojawiłam się przy nich. Ciężko było mi powstrzymać łzy, a gdy już się udało ona wołała za mną ciągle "mama". Na początku nie wiedziałam o co chodzi, nie byłam pewna dlaczego tak robi. Później zrozumiałam. Ona była tarczą tak, jak ja. Nic nie dało wymazanie jej pamięci. Ona mnie pamiętała, wiedziała kim jestem. Może i udało im się wymazać jej pamięć o ludziach, ale wyczuwała mnie, jakaś część jej wiedziała, że to ja jestem jej mamą. Dlaczego mój grób tam leży skoro ja żyję i o tym pamiętam? Ponieważ jakaś część mnie umarła razem z nim. Wiedziałam, że nigdy już nie będę tą samą Laną co kiedyś. To co jest teraz to nie jestem prawdziwa ja. To maska, którą codziennie muszę zakładać by się nie rozpaść przy najbliższej okazji. To moja jedyna nadzieja, mój mur przed światem.




* * *




Gdy już się uspokoiłam wystarczająco zawędrowałam do ich pokoju. Drzwi były zamknięte. Cholera. Postanowiłam wejść oknem. A co mi szkodzi? I tak nie spadnę.

Chwilę później byłam już w środku. Był silny wiatr więc okna mogły się same otworzyć. Kacper zmarszczył brwi, zaśmiał się krótko i zamknął okno i wrócił do rozmowy z nimi.

- Mówiłeś... Wspomniałeś coś, że ta część jest dla ludzi, to znaczy dla członków. Więc w jakiej części znajduje się pokój Lany? Czym ona różni się od nas?

- To... Ehh.. Dość skomplikowane... - zaczął Cztery i się zmieszał.

- Mówiłeś, że ten cały Ithan uzdrowił Lanę, jak to możliwe? Czary? - zaśmiał się Denis.

- To nie tak. To.. To jest moc.

- Jak u wróżek? - zakpił Daniel.

- Nie. To coś innego. Każdy z nich posiada szczególną zdolność. Jedni są naprawdę szybcy, drudzy wybitnie silni, trzeci potrafią czytać w myślach albo wyczuwać emocje, niektórzy widzą w ciemnościach, potrafią władać żywiołami. Rodzai mocy jest na prawdę wiele. Większość służy dobru. Tutaj uczą się nad nimi panować. Posługiwać się nimi. Oni.. Gdy moc nie zostanie okiełznana większość ludzi wariuje. Dlatego powstaje tyle psychiatryków albo oddziałów dla niezrównoważonych morderców. - zaśmiał się. - Gdy nauczą się nad nią panować mają większą szansę na dostanie lepszego zadania. Są lepszymi wojownikami od nas, ale my również walczymy. Są naszymi sojusznikami.

- Więc jakie zdolności posiada Lana?

- Ona... Ona nie jest częścią programu. Lana nie należy do organizacji. Musicie wiedzieć, że to organizacja wybiera ludzi a nie ludzie organizację. Organizacja zabiera dzieci matkom i daje im nową, czasem lepszą przyszłość. Lana.. Ona sama tu przyszła dobrych kilka lat temu. Poprosiła ich o pomoc. Ona... Jej moc jest dość.. skomplikowana.

- Jak wszystko tutaj. - zauważył Daniel.

- Tak... Na początku tak. - zaśmiał się. - Lana.. Jej moc nie jest taka jak u wszystkich. Większość posiada jedną lub dwie moce. Lana... Ona posiada ich parenaście i ciągle uczy się nowych. Jest niesamowita, ale bardzo niebezpieczna. Ona... Pojawiła się tu znikąd. Zarządała schronienia i pomocy. Gdy okazało się kim jest Góra jej pomogła. Ona... Ona nie może żyć wśród ludzi. Stanowi dla nich zagrożenie. Jej moc... Posłuchajcie mnie. Każdy z nich może użyć mocy gdy pobierze z otoczenia, ludzi, roślin i zwierząt porcję energi. Coś jak kwanty. Każdy z nich nie potrzebuje jej wiele. Jedna moc zużywa na prawdę mało energi...

- Ale parenaście... - odparł Daniel.

- Właśnie.. Parenaście ciągnie ze sobą złe korzyści. Na prawdę złe... Ona.. Każdy z nich posiada wadę. Jeśli ktoś jest szybki to źle słyszy. Jeśli ktoś jest silny to nie jest zbyt mądry. Jeśli ktoś czyta w myślach to słabo widzi. To zawsze pociąga za sobą jakąś wadę.

- Więc jaka jest jej wada? - zapytał Daniel.

- Zarówno jej moc jak i jej wada jest dość specyficzna i niespotykana. Pobiera energię z siebie. Lana nie pobiera energi z otoczenia. Pobiera ją z siebie niszcząc się.

- Więc gdyby użyła wszystkich mocy naraz... - zaczął Wołek

- Zabiło. Rozerwałoby ją na strzępy. - zakończył Kacper

Zamilkli. Wszystko co miało zostać powiedziane zostało powiedziane.

środa, 4 listopada 2015

Rozdział V



Stałam przy oknie, plecami do wszystkich gdy ich wprowadzili. Nie chciałam się na nich patrzeć. Nie chciałam tam być, ale nie miałam wyboru. To ja ich tam przywiozłam więc byłam za nich odpowiedzialna. Poza tym... Eh.. No, oczywiście, że chciałam dowiedzieć się jaka będzie decyzja rodziców.

Chwilę później do pokoju weszli Rodzice.

- Wybaczcie, że musieliście czekać. Musieliśmy poważnie porozmawiać. Posłuchajcie mnie chłopcy. Przeczytaliśmy wszystko co dostaliśmy. Na prawdę, nie możemy was puścić. Przykro nam, ale stanowicie zbyt duże zagrożenie. - słysząc to prychnęłam. Oni zagrożeniem? Dobre sobie. - W tym wypadku nie mamy innej możliwości jak zakończyć wasze życie. - powiedziała mama.

- Mamy dla was jednak propozycję - odparł szybko tata. - Jeśli chcielibyście moglibyście dołączyć do tegorocznego naboru. Prawo nie zabrania rekrutowania ludzi. Myślę, że dalibyście sobie radę tutaj. Nie wyglądacie mi na dzieci. Nie powiem, że nie będzie wam ciężko jednak... Nie jest to niewykonalne. Wiem, że dziwnie się o tym słucha a jeszcze dziwiej się na to patrzy. Dziś wieczorem Cztery. - klepnął Kacpra w ramie. - Opowie wam wszystko o naszej organizacji i o tym jak będzie wyglądało wasze szkolenie i dalsza praca w organizacji. Jutro po śniadaniu dacie nam odpowiedź.

- A co jeśli się nie zgodzimy? - zapytał Daniel.

- Wtedy będziemy zmuszeni was zabić.

- A co z jej propozycją? - odparł Denis wskazując na mnie.

- Jest piękna, jednak zbyt czasochłonna. Czasem również się nie udaje. - znów prychnęłam, dupek. - dlatego lepiej działać tym, co daje pewność. Możecie już iść. Za kilka godzin przyjdzie po was Kacper. Oprowadzi was i opowie o wszystkim a później będzie czekał na pytania. Możecie pytać o co chcecie, będzie odpowiadał. - odpowiedział beztrosko a później zwrócił się do mnie. - Lano, chciałbym żebyś została. Wy możecie już iść.




* * *




Po rozmowie z Szefem, który dał mi do zrozumienia, że nie mogę zmienić jego decyzji wróciłam do siebie. Opadłam na łóżko głośno wzdychając.

Nie chciałam ich tu. Nie chciałam ich w tym domu, w organizacji, w moim życiu. Byli słabi, zbyt słabi żeby przejść egzaminy. Był cień nadziei, że Danielowi się uda. Jego tym bardziej tu nie chciałam. Chciałam się od niego uwolnić? Tato tego nie widział? Przecież dał mi do zrozumienia, że wie o moim zainteresowaniu Danielem. Słyszałam go!

Nie rozumiałam dlaczego im pozwolił zostać. Wiedział przecież, że jeśli przejdą egzaminy to będę zmuszona do widywania ich. Niezbyt często, ale jednak. Niezbyt jasno zrozumiałam co mi chce przekazać tym. Może chciał mi na siłe znaleźć kogoś podobnego do Ithana? Przecież nikt mi go nigdy nie zastąpi. Ithan był tylko jeden.




* * *




Wieczorem Cztery poprosił mnie żebym mu towarzyszyła podczas rozmowy z nimi. Na początku się zgodziłam, później jednak odmówiłam. Nie chciałam na nich patrzeć. Nie mogłam tego przeboleć. Ostatecznie zmusili mnie do tego żebym z nimi poszła.

Zaczęliśmy od wejścia. Pierwszy szedł Kacper, zaraz za nim szła pozostała czwórka. Ja wlekłam się z boku. Przeważnie kawałek obok Kacpra. Idąc drogą pokazaliśmy im park, las, baseny, polanę na której urządzamy sobie imprezy, dalej korty sportowe i matę do walki. Zatrzymaliśmy się dopiero przy tej ostatniej.

- Tu będziecie spędzać wiele czasu. - pokazał im miejsce obok maty. - Tu jest boisko do piłki nożej a dalej do koszykówki i siatkówki, przy samym końcu jest także kort tenisowy. - mówiąc to dotknął niemalże z czułością maty. - A to... Tak. To będzie wasza ulubiona część ośrodka. Mata, na której będziecie trenować.

- A myślałam, że będzie to palarnia. - mruknęłam.

- Ah tak. Wiem, że palicie więc panuje tu zakaz palenia. Palarnia znajduje się po drugiej stronie kawałek dalej. To dość jasno oznaczone miejsce. Są tam ławki, stolik, lodówka. Wszystko co może wam być potrzebne.

Poszliśmy dalej. Prawie w ogóle się nie odzywali poza krótkimi pytaniami o godziny treningów. Dowiedzieli się, że mogą trenować wtedy kiedy chcą, nie ma ograniczenia czasowego. To jak będą dysponować swoim czasem w ośrodku to ich sprawa.

W końcu weszliśmy do domu. Przeszliśmy przez korytarz kierując się w stronę kuchni z jadalnią.

- To korytarz główny. - mówiąc to obrócił się do nich przodem. Ja stanęłam z boku. - To tutaj przeważnie jest miejsce zbiórki. No, to albo przed głównym wejściem do domu czy też obok maty. Tam będziemy się spotykać przez nabliższe dni. Chodźcie dalej. - przeszliśmy do kuchni. Zachwycili się nią. - Tak. To jest kuchnia. Obiady przeważnie robi mama. To znaczy. Nasza główna Szefowa, ale wszyscy mówią na nią mama bo przeważnie tak właśnie się zachowuje. Dobra. Kuchnia jest świetna, zawsze wyposażona. Macie prawo chodzić do niej przez cały dzień. Nikt nie zabroni wam robić sobie jedzenia o 3 nad ranem jeśli zgłodniejecie. Tam. - wskazał jedną parę drzwi. - Znajduje się chłodnia. Jest w niej woda i owoce. Również do dyspozycji przez całą dobę. Tam. - wskazał drzwi obok poprzednich. - Znajdują się schody na dół, do winiarni. Niestety klucz ma tylko Tato. To znaczy Szef. Tylko on tam wchodzi. - zaśmiał się. - Uwierzcie mi. Wszyscy próbowaliśmy rozwalić ten zamek. Nie da się. - znów się zaśmiał. - Chodźmy dalej. - poszliśmy za nim. - Dobra. To jest jadalnia. Dwa stoły po dwanaście osób w każdym. Przeważnie więcej nie potrzeba. Nigdy nas nie ma na tyle by zasiąść na wszystkich krzesłach. Nawet wtedy gdy jest nas więcej to po prostu nie wszyscy przychodzą jeść obiad. Często się tak zdarza, że ktoś woli iść poćwiczyć lub wyjechać na miasto zamiast zjeść. Później oczywiście jeśli coś zostanie to idzie i je. W zależności od osoby. Niektórzy nie jedzą z nami wcale. - mówiąc to wymownie popatrzył na mnie.

- Odwal się. - odpowiedziałam od razu. - Może po prostu dbam o linie?

- Oczywiście. - odparł sarkastycznie.

Czasem go nienawidziłam.

- Chodźcie dalej.

Dalej pokazał im salon.

- Tutaj spędzamy większość popołudniów. Macie do dyspozycji telewizor z kanałami z całego świata. Tam. - wkazał na drzwi. - Tam jest biblioteka. Są tam książki w kilkunatu językach. Tam. - wskazał drzwi obok poprzednich. - Tam znów macie pokój gier. Tak. Ps4 , xbox te sprawy. - wszyscy się zaśmiali prócz mnie. - Dobra. Ogólnie wszystko czym byście chcieli umilić sobie czas między zajęciami lub treningami znajduje się właśnie tutaj. Idziemy dalej.

Przyszedł czas na siłownie.

- Tak. Jak widać to jest siłownia. Do niej również macie nieograniczony wstęp. Jak widzicie wszystkie najlepsze i najnowsze sprzęty. Musimy dbać o swoją kondycję. Dobra. To tyle co musieliście zobaczyć z partertu. Teraz lecimy na górę a później zejdziemy do piwnicy. Chodźcie.

Wychodząc na korytarz i kierując się na górę, zerknęli ukradkiem na mnie. Zaśmiałam się i poszłam pierwsza schodami. Co za debile. Nawet w takich okoliczościach chcieli popatrzeć mi się na dupę.

Gdy byliśmy już na piętrze ukazał im się długi korytarz.

- Tutaj właśnie znajdują się pokoje wszystkich ludzi.. członków. - poprawił się szybko patrząc przepraszająco na mnie. - Wszystkich członków. Tak. Tu będą również wasze pokoje.

- Wy też tu macie swoje? - zapytał Denis.

- Ja tak. Lana... Lana ma gdzie indziej. - odparł zmieszany.

- Oh.. dlaczego? - odparł Daniel.

- Nie należę do... - zaśmiałam sie. - "członków". - znów sie zaśmiałam.

Popatrzyli na Kacpra a ten pokiwał głową by nic więcej nie mówili. Zamilkli a ja dalej nie mogłam powstrzymać się od sarkastycznego uśmiechu. Co za niedouczone dzieciaki.

- Większość prawej strony zajmują osoby starsze doświadczeniem i lepsze w swoim fachu. Osoby nowe, w tym wy pokoje będziecie mieć w połowie lewej strony.

- Dlaczego z prawej? - zapytał zaciekawiony Wołek.

- Prawa ręka Boga. - mruknęłam dalej się uśmiechając.

Nie odpowiedzieli, osłupieli. Nie chciało mi się ich dłużej słuchać. Przy mnie byli bardzo spięci. Musiałam ich rozluźnić. Wiedziałam, że to koniec zwiedzania. Zaraz pójdą do ich wspólnego pokoju i Kacper zacznie im opowiadać. Będą mieć dużo pytań. Chciałam wiedzieć co będą o tym myśleć. Wiedziałam co mam zrobić więc zaczęłam działać.

- Dobra chłopaki. Ja spadam do swoich "członków" - znów się zaśmiałam. - Do zobaczenia. - mówiąc to popatrzyłam na Kacpra wymownie. Myślę, że domyśli się o co chodzi.

- Uważaj na siebie. - zawołał za mną.

Jednak się nie domyślił.




* * *




Kacper kontynuował dopiero wtedy gdy weszli do pokoju. Chwilę przed tym wybiegłam za róg. Zmieniłam się w niewidzialną i ponownie podążyłam za nimi bez zauważenia. Taki kamuflaż był zawsze najlepszy. Tylko najinteligentniejsze osoby o wyczulonych zmysłach mogły mnie dostrzec. Patrząc na nich byłam pewna, że żaden takiego talentu nie posiada. Kacper będzie wiedział, że tam jestem, ale na pewno nie będzie miał mi tego za złe.

- Dobra. To będzie wasz pokój. Szafki są puste. Garderoba jest tam. Jeśli tu zostaniecie krawiec zdejmie z was miarę i uszyje wam nowe, potrzebne stroje.

- To wszystko jest takie wielkie. Pokazałeś nam niewiele pokoi. Co jest w reszcie?

- Słuszna uwaga. Większość pokoi to prywatne pokoje treningowe. Osoby, które są tu dłużej dostają je do własnej dyspozycji. Czasami ciężko jest o kawałek miejsca do ćwiczeń. Na dole znajduje się również zakryty basen a w piwnicach dość specyficzny tor przeszkód. Poznacie go jutro rano. Tato. To znaczy szef. Nakreślił, że zostajecie tu bez względu na decyzję trzy dni. W trzecim dniu oceni was czy się nadajecie. Jeśli któryś z was będzie się nadawał dostanie propozycje pracy tutaj. Jeśli nie, będzie musiał odejść.

- Mówisz o tym jak o pracy? Ale tak właściwie o co w tym chodzi? Kim są Ci ludzie? Dlaczego wszyscy nazywacie ich rodzicami? - zapytał Daniel.

Ha. Mądry chłopak

- Przecież nie możecie wszyscy pochodzić od nich. Nawet nie jesteście do siebie podobni. - odpowiedział zirytowany Denis

- Oczywiście, że nie. Są to nasi dowódcy. Musicie zrozumieć coś. Zacznę od początku. Jesteśmy organizacją. Organem, który zwalcza przeciwników krajowych, ludzi którzy zagrażają Polsce. Jesteśmy jakby...

- Żołnierzami. - podpowiedział Daniel.

- Tak, masz rację. Jesteś jakby żołnierzami. Uczymy się kilka lat. Zdobywamy ogromną ilość doświadczenia. Uczymy się wszystkiego. Od tańca, śpiewu, historii po sztuki walki, obsługę broni białej lub palnej. Po całym etapie szkoleniowym jesteśmy jednostką walczącą. Dostajemy zadania, zbieramy informacje, zabijamy określony cel i znikamy.

- Dlaczego znikacie? - zapytał Daniel.

Ah... Jedno z najcięższych pytań. Wiedziałam, że je zada.

- W momencie rozpoczęcia działalności tutaj wyrzekamy się swojej przeszłości, swojej rodziny, swojego nazwiska, wszystkiego czym byliśmy wcześniej. Porzucamy to by stać się kimś innym. Większość może powiedzieć, że kimś lepszym, ale to nie do końca prawda. Mówią, że jesteśmy osobą, wyspecjalizowaną jednostką, ale jednocześnie jesteśmy nikim. Żyjemy, wykonujemy powierzone nam zadania, ale jednocześnie nas nie ma, nie czujemy, nie istniejemy. Jesteśmy armią, żołnierzami, bohaterami. Jesteśmy tylko dziećmi, nastolatkami, młodzieżą. Nikt nie wie o naszym istnieniu, a jeśli wie to długo nie przeżyje. Tak jest właśnie w waszym przypadku. Jeśli o nas wiecie albo się dołączacie albo umieracie. My... Nie znamy swoich rodziców, nie wiemy skąd pochodzimy. Nie wiemy kim jesteśmy. Pomyślcie jednak. Czy możemy myśleć nad tym kim jesteśmy skoro nas nie ma? Dawno temu ktoś odebrał nam dzieciństwo. Zabrał marzenia i przyszłość. Stworzył nas do wyższych celów. Do walki ze złem. Rota przysięgi mówi :"Jesteśmy wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc. Oczyszczenie. Zbawienie." Wykonaj zadanie, zabij, postępuj zgodnie ze wskazówkami, zniknij. Do tego właśnie zostaliśmy stworzeni. Do likwidacji przeciwników politycznych. Do ratowania kraju od wewnątrz. Kolejna część mówi : "Nie znamy bólu, strachu, cierpienia. Nie czujemy, nie kochamy, nie nienawidzimy. Nie boimy się walki, pocisków, broni. Śmierć nie jest nam obca, ponieważ ciągle ją zadajemy. Jeśli zabijamy to tylko w słusznym celu. Jeśli umieramy to za ojczyznę." To bardzo piękne słowa. Ciągle wdrążamy je w życie.

- Co z tego macie?

- Co mamy? Szacunek. Spokojny kraj. Przyjaciół. Dobre życie. Pieniądze. Dom. No co prawda... Jeśli już skończycie test to waszym domem będzie to tutaj. Nie będziecie tutaj, ale to mimo wszystko będzie wasz dom. Tu będziecie wracać po każdej wypełnionej misji.

- A co z naszą rodziną? Czy możemy się z nią zobaczyć? - zapytał Daniel.

- Nie. Nigdy ich już nie zobaczycie. Były.. Przypadki - mówiąc to pewnie myślał o mnie. - gdy Szefostwo wyraziło na to zgodę, ale były ku temu konkretne powody. Poza tym nigdy nie wolno tego robić. Jeśli zostalibyście na tym nakryci zostaną zastrzeleni. Przeważnie każą jednostce zabić swoją rodzinę jeśli do tego dojdzie.

To potworne, wiedziałam o tym, ale takie było prawo. Twarde prawo, ale prawo.

- Czyli robimy coś na zasadzie wolontariatu?

- Nie chłopie. Robisz to bo Ci się to podoba. Robisz to bo czujesz się wolny i wiesz, że możesz. Robisz to bo wiesz, że to jest dobre i że to właśnie powinieneś robić.

- Może się to komuś podobać? - zapytał Wołek.

- Zdziwiłbyś się.. Jakieś inne pytania?

- Można mieć tuuu.. yy... dziewczynę?

Kacper zaczął się śmiać.

- Nie. Nie można. Nie ma jednak żadnego problemu by chodzić na imprezy i je zaliczać. Możesz spotkać się z jakąś na jedną noc. Przelecieć ją u niej w mieszkaniu i wyjść. Nikt CI nie zabroni. Nie możesz jednak utrzymywać z żadną stałego kontaktu. Grozi to zdemaskowaniem.

- Są tu kobiety prócz Go.. Lany? - zapytał Daniel.

- Nie. W zasadzie były kilka lat temu, ale już nie ma. To znaczy są dwie prócz Lany, ale są ze sobą. Rozumiecie. Nie do rozerwania. Poza tym nie ma.

- Więc są dozwolne związki między.. wami? - zapytał Daniel.

- Nie. Są zabronione.

Daniel zmrużył oczy ale nie powiedział nic.

- Jakieś jeszcze pytania?

- Można tu palić trwakę?

Chciałam sie zaśmiać, ale szybko w porę się powstrzymałam.

- Jeśli znajdziesz na to czas to tak, ale uwierz mi, jest go mało.

- Jak wygląda tu praca? Pracujemy w grupach? Sami?

- Większość pracuje sama. Dostajesz zadanie i przenosisz się w pewne miejsce. Dostajesz potrzebne informacje i likwidujesz cel. Wracasz na bazę, to znaczy dom i zaczynasz od nowa. I tak ciągle. Czasem zdarza się, że do akcji potrzebnych jest więcej osób więc Góra wysyła nas kilkoro do pomocy tej jednej osobie. Nooo.. Coś jakby nasze spotkanie. Lanie mogło coś grozić więc Góra wysłała nas do niej na pomoc.

Przez chwilę siedzieli w ciszy. Później odezwał się Daniel.

- Co się stało z tymi pannami? Mówiłeś, że były kilka lat temu, ale już ich nie ma. Odeszły?

- W pewnym sensie tak. To znaczy... Stąd się nie odchodzi. Chyba, że kilka metrów pod ziemię.. - wziął pare oddechów i kontynuował. - Pare lat temu była dość poważna akcja. Ucierpiało w niej wiele osób. Większość zmarła. Kilka.. To znaczy ja, Lana i.. - zawahał się. - i jeszcze jeden uszliśmy z życiem. Nam się prawie nic nie stało. Lana... Z nią było całkiem inaczej. Wszystko spadło na nią. Musiała.. Podjęła bardzo ważne decyzje, które zmieniły jej życie dlatego poniekąd jest teraz taka jaka jest.

- Ale co tak właściwie się stało? - zapytał Wołek.

- Chodźcie, pokażę wam coś.

Chwilę później wyszli i zaczęli iść w kierunku cmentarza.

- Lana i taki chłopak, miał na imię Ithan. - zrobił krótką przerwę a w oczach świeciły mu łzy. - Byli razem, byli jedyną parą. Góra na to pozwoliła. Byli... Byli świetnym zespołem. Mówiło się o nich... - w końcu odwrócił się do nich przodem. - Nie każdy z nas zna swoje prawdziwe imię, wiec dla wygody posługujemy się liczbami jako swoimi ksywkami. Oni.. - znów zwrócił się w kierunku drogi i zaczął iść. - Byli dość specyficzni. Byli w sobie bardzo zakochani co tylko potęgowało ich zdolności. Świetny zespół. Mówili, że każdy z nich nazywa się Zero. Takie mieli ksywki. Gdy chciało się jednego z nich wołało się Zero. Mówili o sobie, że razem tworzą całość a osobno są tylko nic nieznaczącymi połówkami. Dlatego stwierdzili, że będą się nazywać Zero bo połówce bliżej do zera niż do całości.

W moich oczach pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po policzkach. Tak dawno tego nie słyszałam...

- Natomiast gdy chciano ich oboje mówili o nich jako o Jedynce. Ponieważ razem tworzyli całość. Wiem. Troche kiczowate, ale było to na prawdę urocze. I wiecie, tak to się przyjęło. Wołało się Jedynkę i przychodzili. Wołało się Zero i przychodziło jedno z nich.

- Co się z nim stało? Dlaczego idziemy na cmentarz? - zapytał Wołek.

- Cztery lata temu Lana prowadziła dość delikatną i skomplikowaną sprawę. Jeden z senatorów w swojej prywatnej willi gwałcił i zabijał młodych ludzi. Przeważnie kobiety, ale chłopcami też nie gardził. Wysłali tam Lanę jako potencjalną ofiarę. Na chwilę wróciła do bazy, Ithan się jej oświadczył, przyjeła oświadczyny i wróciła do pracy- ich oczy rozszerzyły się. - Spokojnie. Lana jest świetnie wyszkolona. No i była tam. W końcu zwrócił na nią uwagę i zaczął ją nachodzić. Ithanowi ta sprawa się nie podobała, bał się o nią. Wiedział, że jego dziewczyna jest w tym świetna, ale... No miłość po prostu robi ludzi słabszych, bardziej poddatnych na emocje. W pewnym momencie ślad po Lanie zaginął. Nie odbierała. Nie zdawała raportów, nic. Cisza. Wystraszyliśmy się. Wysłali nas po nią. Na początku wysłali do niej Ithana, który aż się rwał. Kilka dni później on również przepadł. Góra się wystraszyła. Wiedziała jak potężny jest ten senator. Wiedziała, że jeśli Jedynka zapadła się pod ziemię to znaczyło to prawie to samo co to, że zmarli. Byłaby to największa strata w historii organizacji. Oni.. Byli najlepszą jednostką jaka w tej organizacji się pojawiła. - zrobił chwile przerwy uśmiechając się. - No więc pojechaliśmy tam. Dziesięcioro z nas, najlepszy zespół. Łącznie u senatora z Laną i Ithanem pojawiła się nas dwunatka. W czasie gdy my tam jechaliśmy Lana dała o sobie znać. Jej GPS włączył się. Wezwali nas spowrotem na bazę. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Chwilę później wyłączył się. Wszyscy zamarli. Nie wiadomo było o co chodzi.

Zatrzymał się na chwilę zwrócił w ich kierunku. Byli na miejscu, stali przy grobach.

- Okazało się... Senator ich złapał. Złapał Lanę jako swoją ofiarę, nie mogła mu uciec. Ona... Nie mogła się narazić. Ithan przyszedł ją ratować. Wpadł w pułapkę.. Chciał zabić Lanę i zostawić sobie Ithana bo stwierdził, że ma większą ochotę na niego. Ale... Jest pewna konwencja. Nauczycie się o niej na historii. Konwencja Genewska. Tak się nazywa. Mówi ona o tym, że nie wolno spowodować uszczerbku na zdrowiu kobiecie ciężarnej. Lana... Lana była wtedy w 4 miesiącu ciąży. - zatrzymał się i zamrugał kilkakrotnie żeby odpędzić łzy. - Nikt, nikt o tym nie wiedział. Nie powiedziała nikomu. Wiedzieli tylko oni. Ona... W organizacji takie coś nie mogło mieć miejsca. Wiedziała, wiedziała, że każą jej usunąć dziecko albo zabiją je po porodzie. Wiedziała o tym i nikomu nie powiedziała. Ujawniła to dopiero gdy chciał jej zrobić krzywdę. Wezwał lekarza, który to udowodnił. Musiał ją wypuścić. Później zapadła się pod ziemię na dwa miesiące. Szukaliśmy jej wszędzie. Senator się wyniósł. Wiedzieliśmy, że zabrał Ithana. Nie byliśmy pewni czy on żyje. - popatrzył się na jego grób. - Po dwóch miesiącach pojawiła się. Była bardzo szczupła i blada, ledwo trzymała się na nogach. Powiedziała nam, że wie gdzie jest senator i wie, że Ithan żyje. Zebraliśmy się i w jedynastu razem z nią pojechaliśmy tam. Nie powiedziała nam dlaczego zniknęła. Później okazało się to oczywiste. Poczekała dwa miesiące i w szóstym miesiącu ciąży wzięła tabletki skurczowe. Urodziła dzieciątko i wróciła do nas ratować swojego narzeczonego. Musiała być kilka godzin po porodzie gdy do nas przyjechała. Nie umiała ustać na nogach. Była w tragicznym stanie. Upierała się żebyśmy wyjechali od razu. Nie mogliśmy wyjechać. Ona była zbyt zmęczona. Pojechaliśmy dwa dni później gdy lekarze postawili ją na nogi. - przeniósł wzrok na mój grób. - Miała racje. Wiedziała gdzie byli. Długo ich obserwowała. Weszliśmy do środka i wpadliśmy w środek ognia. Wszyscy zaczęli strzelać, nie wiem, widocznie musieli nas zauważyć wcześniej. Kilku ludzi zmarło od razu. Rzuciliśmy się w wir walki. Po parunastu minutach pierwsza ekipa szturmowa Senatora leżała martwa na ziemi. Poszliśmy szukać Ithana. Wybijali nas jak kaczki. Gdy go znaleźliśmy była nas już tylko piątka. Był cały poraniony i pobity. Wzięliśmy go. Żył, to było najważniejsze.

- Więc skąd jego grób i ... o boże.. to nie może być jej grób! - przeraził się Daniel.

- Byliśmy na czwartym piętrze gdy oni znów wpadli. Był tam sam Senator. Zadaniem Lany było go zabić jednak ona martwiła się tylko Ithanem. To był jej błąd. Zauważył to i do niego strzelił. Ona.. Osłoniła go. Wzięła kulkę na siebie. Chwilę później dostała kilka kolejnych. Nie wiem jak jej się udało przeżyć to.. Ona.. Nie czuła tego. Możliwe, że to przez to co potrafi ale... Była silna. Bardzo. Mimo ran zabrała go. Wtedy... Wtedy podłożyli ogień. Zdążyliśmy wybiec a ona została razem z nim. Senator uciekł. Dopadłem go na dole i zabiłem jednak to się już nie liczyło. Na czwartym piętrze w jednym z pokoi została dwójka najlepszych ludzi na świecie. Jedna była ranna, druga wykrwawiała się na śmierć a my nie mogliśmy im pomóc. W końcu pojawiła się. Wrzasnęła do nas z okna. Chciała nam go podać. Wyszła na gzyms i wzięła go na ręce. Chwilę później zaczeła spuszczać po linie. Złapaliśmy go. Ale... Dla niej było zbyt późno. Straciła przytomność i spadła. Zmarła na miejscu. On jeszcze żył.

poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział IV



Wpadli do pokoju gdy było po wszystkim. Było ich 12. Stara dobra liczba. Szkoda, że to nie ta sama dwunastka co kiedyś.

- A co z tymi? - zapytał Cztery.

- Nie wiem. Zapytamy się rodziców.

- WIedzą coś?

- Ta.. - popatrzyłam się na niego wymownie. Byłam spalona. Nie powinnam pozwolić mu się odezwać. Nie powinnam pozwolić wymówić mu mojego prawdziwego imienia. Odwróciłam się i podeszłam do okna.

Kiwnął głową, ale się nie odpowiedział mi. Przemówił nastomiast do Daniela i reszty.

- Dobra panienki. Albo pozwolicie się grzecznie skuć i wyprowadzić albo zrobimy to siłą i nie będzie wam najprzyjemniej przez najbliższe 6 godzin jazdy. Już ja o to zadbam. Ktoś chce spróbować coś? - cisza. - Nie? To świetnie. Chłopaki, skujcie ich i spakujcie do wana. - zwrócił się do pozostałej czwórki. - Wy tu posprzątajcie.

Postanowiłam iść się przejść. Nie mogłam na to patrzeć.

- Hej! Gdzie idziesz? - zawołał za mną.

Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam.

Przyzwyczaiłam się do widoku trupów. Przywyczaiłam sie do zabijania ludzi. Nie miałam wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że zabijam ich w słusznej decyzji. Wiedziałam co robię i na co mnie stać. Byłam silna i mądra. Stabilna i pewna siebie. Dziś jednak moja stabilność legła w gruzach. Wiedziałam. Wiedziałam, że Daniel jest wtyką Lazarowa. Wiedziałam, że dla niego pracuje. Może on nie był świadomy kim jest Lazarow, ale to nie zmienia faktu, że robił dla niego. Przecież wiedziałam, że po całej akcji będę musiała go odstrzelić. Powinnam to zrobić w tamtym pokoju razem z jego kolegami.

Nie dałam rady. Patrzyłam się na niego i widziałam zranionego chłopca, który się pogubił. Młodego chłopca o dobrym sercu. Nie dla mnie oczywiście. Ja nie mogłabym go pokochać. Był jednak z nim problem. Widziałam uczucia w jego oczach. Mówiły aż zanadto. Bałam się. Po raz pierwszy w życiu bałam się, że on się we mnie zakochał. Nigdy nie musiałam zabić osoby, która coś do mnie czuła. Raz, może dwa musiałam zabić osobę, którą polubiłam ze wzajemnością, ale nigdy kogoś, kto się we mnie zakochał a ja.. Ja go lubiłam, na prawdę mocno.

Szkoda chłopaka. Szkoda. Nie mogłam jednak przeciwstawić się Rodzicom. To oni zarządzali tym wszystkim. Byli naszymi szefami. My nie mięliśmy prawa głosu.

Teraz najwyższa pora wrócić do Domu. Wykonałam zadanie. Lazarow nie żyje. Nigdy już nie skrzywdzi nikogo. Nie wyprowadzi już więcej tajnych wojskowych informacji na temat kraju. Jego rodzina była bezpieczna. Kraj również.




* * *




Postanowiłam pojechać w miejsce w którym choć na chwilę będziemy bezpieczni a ja bezpiecznie będę mogła przesłuchać Daniela i znaleźć coś, co pozwoli mu przeżyć.

Skierowałam ich na zachód. Jechaliśmy niecałe 5 godzin. Droga była ciężka. Ciągle wiał wiatr i była mgła. Doskonale znałam tą drogę. Niejednokrotnie pędziłam swoim ścigaczem 360km/h tą drogą. Tak. To były czasy...

W połowie drogi zmieniłam sie z Cztery, no tak właściwie Kacprem. Dla mnie był Kacprem. To jego prawdziwe imię. Niewielu z nas pamięta lub zna swoje prawdziwe imiona. My byliśmy w pewnym sensie szczęściarzami. Znaliśmy swoją przeszłość.

Gdy dojechaliśmy było przed 16. Chmury zebrały się nad całym miastem. Zapowiadała się niezła burza.

Wjechaliśmy aż na sam parking znajdujący się na 7 piętrze. Wiedziałam, że w ten sposób ominiemy gapiów. Znałam ten budynek. Z zewnątrz jak i na wszystkich piętrach wydawał się ruderą. Gdy schodziło się niżej, do piwnicy zaczył całkiem nowy świat. Stały tam stalowe drzwi. Kiedyś był to jeden z najlepszych bunkrów w kraju. Obecnie należy do prywatnej osoby.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał Denis. - Dlaczego idziemy po rozwalającej się ruderze. Jeśli chciałaś nas odstrzelić to mogłaś to zrobić u nas. Tam przynajmniej mogliby nas znaleźć i pochować.

- Otóż to. - zaśmiałam się schodząc dalej w dól.

Po 4 piętach zaczęli marudzić. Schody były w opłakanym stanie. Gdzie niegdzie brakowało stopni lub kawałka podłogi. Trzeba było przeskakiwać.

- Gdzie idziemy? - zapytał zirytowany Daniel.

- Odpocząć, idziemy odpocząć. - odezwałam sie w końcu.

Zeszliśmy na parter. Tam było dość ciemno. Włączyliśmy latarki.

- Trzymajcie się blisko siebie i miejcie oczy do okoła głowy. Może być tu jakiś nieproszony gość.

- Co? - wrzasnąć Denis.

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Minęliśmy zaciemniony korytarz i skierowaliśmy się na schody w dół. Nad zejściem wisiało ostrzeżenie. Mówiło o tym, że poniżej znajdują się środki chemiczne-rakotwórcze i tam składuje się je a podchodzenie do tego zagraża życiu.

- Widzieliście ostrzeżenie? Wariatka chce nas zabić promieniowaniem.

Zaśmiałam się. Nie mięli pojęcia o czym mówią.

Szliśmy może z 5 minut. Od mojego ostatniego pobytu tu uprzątnęli tu trochę.

Dotarliśmy do metalowych automatycznych drzwi.

- Drzwi? Tutaj? - zapytał Daniel.

Nie powiedziałam. Wstukałam kod. Chwilę później otworzyły się i weszliśmy do środka.




* * *




W środku było czysto i schludnie. Było to całkiem ładne, zadbane mieszkanie. Zdziwiłam się, mój brat był strasznych syfiarzem. Nie wiedziałam, że u siebie w domu trzyma taki porządek. Zaśmiałam się na widok ich min. Byli zdezorientowani. Zarówno dwunastka jak i Daniel i jego paczka. Nie byli tu nigdy. Wiedziałam o tym. Ja sama rzadko tu bywałam. Było to jednak bezpieczne miejsce. Nie musiałam się tu martwić o to czy coś mi się stanie. W sumie co mogło mi się stać w najbardziej strzeżonym bunkrze na świecie? No nie. Najbardziej nie. Bardziej strzeżony był tylko jeden o którym wiedziałam dosłownie wszystko.

Chwilę później weszliśmy do salonu a z kuchni zaczęła iść ku nam sylwetka mężczyzny.

- Lana dorogoy (kochana). - powiedział mężczyzna ze swoim charakterystycznym rosyjskim akcentem przytulając na moment i całując mnie w oba policzki.

- Ithen. Kak priyatno videt' vas . Nam nuzhno zhil'ye na segodnyashniy den' (Jak dobrze Cię widzieć. Potrzebujemy noclegu na dziś.)

- Konechno, konechno (Jasne, oczywiście.) Rozgośćcie się. Właśnie robiłem obiad. Jesteście głodni?

Wszyscy rozgościli się w salonie. Postanowiłam pójść do jednego z wolnych pokoi i się umyć i przebrać. Gdy juz to zrobiłam wróciłam do salonu. Tym razem skierowałam się do Daniela.

- Zostawię was luzem jeśli nie będziecie zamierzać uciekać na siłę. I tak stąd nie wyjdziecie, znajdujecie się około 3 do 5 metrów pod ziemią. Jedynym wyjściem są te drzwi przez które przechodziliście. Nie wyważycie ich a otworzenie ich w środku nocy jest niemożliwe. Ponadto jest tu ochrona. Jeśli spróbujecie komuś zrobić krzywdę zastrzelą was, mnie tu nie będzie żeby wam pomóc, a nawet jeśli bedę to nie zaprotestuje. Rozumiecie? Macie się zachowywać, jesteśmy tu w gości, nie u siebie. Dopilnujesz tego, żeby nic nie zrobili czy musze was związać i zakneblować na całą noc?

- Przypilnuje ich.

- Świetnie. W takim razie odpocznijcie sobie bo jutro zacznie się prawdziwa jatka. - mówiąc to wyszłam.

Poleciłam Kacprowi żeby ciągle na nich uważał. Ithenowi powiedziałam, żeby przestrzegł swoją ochronę przed ich awanturami. W razie czego mięli wstrzyknąć im środek usypiający. Prosta sprawa.

Nie mogłam z nimi zostać. Wiedziałam, że nie usiedzę w jednym miejscu. Nigdy nie mogłam. Wiedziałam, że muszę być ciągle w ruchu bo jeśli nie będę to demony przeszłości mnie dopadną.

Wiedziałam też, że nie spodoba się rodzicom, że zostaliśmy na noc u mojego brata. To było wbrew zasadom. Świętym zasadom. Trudno. Mam to w dupie. Musiałam odpocząć, oni również. Nie mogliśmy przejechać pół polski tylko dlatego, że czas wracać.




* * *




Wyszłam na zewnątrz, właśnie zaczęło padać. Naciągnęłam mocniej kurtkę na siebie i włączyłam się w ruch uliczny. Po 10 minutach byłam cała mokra. Nie było sensu dalej się kryć. Szłam ze spuszczoną głową.

Miejsce, do którego chciałam dotrzeć nie znajdowało się daleko. Najwyżej trzy kilometry od mieszkania Ithena. Znajdowałam się w połowie drogi gdy burza rozchulała się na dobre. Marsz zmienił się w bieg. Przybiegłam tam po kilku minutach. Wbiegłam po schodach i usiadłam na krawędzi okna. Zamknęłam oczy. Tak. Często tutaj przychodziłam gdy nie wiedziałam co mam zrobić. Śmieszne. Tak jest i tym razem. Nie mam pojęcia co zrobić z Danielem. Czy powinnam go oddać Rodzicom? Zabiją go wtedy. Byłam tego pewna. Jego i jego rodzinę. Tak samo zrobią z Wołkiem, Denisem i Teosiem. Wszyscy wraz z rodzinami pójdą na odstrzał. To nie podlegało dyskusji. Był też inny sposób. Mogłam nie mówić nikomu o tym. Myślę... Wydaje mi się, że Daniel by nic nie powiedział. Siedziałby cicho do końca życia. Wydaje mi się, że próbę prawdy też by przeszedł. Jest bardzo bolesna, ale to możliwe, możliwe, że udałoby mu się. Nie wiem co z resztą. Reszta również słyszała. Słyszała co powiedział Lazarow. Byłam pewna, że oni by nie dali rady. Wyśpiewaliby całą prawdę.

- Kurwa! - wrzasnęłam podnosząc się i kopiąc w wystający filar. - Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam dopuścić do tego by się zdemaskować? Byłam spalona. Cholernie spalona. Nie miałam szans. Cholera jasna. Mogłam zrobić coś, cokolwiek co pozwoliłoby mi zachować tożsamość. Mogłam go szybciej zabić, poświęcić się. Cholera. Co ja mam teraz zrobić?

A może jest jakiś inny sposób by ich uratować? By uratować jego? Na pewno jest. Muszę pomyśleć. Muszę się zastanowić. Porozmawiam, dowiem się. Musi być sposób na to, żeby on mógł żyć.

Po godzinie zaczęłam się trząść z zimna. Byłam przemoczona do suchej nitki. Nie dbałam o to. Nie było mi jakoś strasznie zimno. Bywało gorzej. Było mi zimno w środku. W duszy. Zastanawiałam się, dzwoniłam po ludziach. Nie znalazłam nic. Nic co pomogłoby mi go uratować. Dzięki czemu mógłby żyć. Był skazany na śmierć a ode mnie zależało jak szybko przetransportuje go do Rodziców by go osądzili.




* * *




Wróciłam gdy było koło 2 nad ranem. Nie spali. Leżeli i rozmawiali, oglądali telewizor i jedli. Mój stan nie uszedł ich uwadze.

- Pada? - zapytał kpiąco Wołek.

- Nie, wpadłam do basenu. - odpowiedziałam znudzona.

Przeszłam przez salon. Telepałam się, wiedziałam o tym.

- Wszystko w porządku siostrzyczko? - zawołał za mną Ithen.

Nie odpowiedziałam, nie miałam co odpowiedzieć. Nic nie było w porządku. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Nie powinnam się tak czuć. Powinnam być zadowolona. W końcu wykonałam zadanie, zrobiłam to co chcieli. Lazarow nie żyje. Nigdy nie zagrozi już nikomu.

Cholerny Daniel. Wiedziałam, wiedziałam, że to jego sprawka. Nie mogłam siedzieć w miejscu, nie mogłam spokojnie myśleć bo pojawiał się on. Pragnęłam go zostawić. Olać i wyjechać. Pozwolić bo go zabili. Pozwolić by pamięć o nim zniknęła.

Wiedziałam jednak, że nawet jeśli go zabiją to o nim nie zapomne. Byłam tego pewna.

Zbyt mocno utkwił w mojej pamięci. Zbyt duże poruszenie wywołał w moim sercu. Tak. Tym miejscu gdzie ono powinno być. Wiedziałam, że źle robię myśląc o nim i starając się go uratować. Wiedziałam już od bardzo dawna, że nie wszystkich można uratować.

W głębi duszy miałam jednak nadzieję, że znajdę sposób by przeżył. Nawet jeśli nigdy więcej go nie zobaczę. Nawet jeśli będę musiała poświecić się ku temu.




* * *




Po wzięci gorącego prysznica, który mnie trochę ogrzał i po ubraniu się w krótkie czarne szorty i błękitną koszulkę przyszłam do nich do salonu. Usiadłam obok Kacpra i wyłożyłam nogi przed siebie. Chwilę później odezwał się Denis. Boże, jak ten człowiek mnie denerwował. Jego to z chęcią bym zakneblowałam i zostawiła na noc tak.

- A więc to jest Twój prawdziwy kolor włosów? Ja stawiałem na rudy.

- Czarny to naturalny kolor.

- Czarne włosy a niebieskie oczy? - Zapytał Wołek. - Rzadko spotykane.

- Rzadko w Polsce, w innych krajach pojawia się to częściej. - odparł znudzony Ithen.

- Ohh.. - odparli jednocześnie obok.

Tu was mam. Myśleliście, że możecie się naśmiewać a ktoś całkiem wam obcy zamknął wasz mordki dość szybko. Jaka szkoda, że nie wiece kim tak na prawdę jestem.

Przestali się odzywać, zapaowała cisza. W końcu ciszę przerwał Daniel.

- Więc kim tak na prawdę jesteś? - zapytał w końcu Daniel.

- Im mniej wiecie tym lepiej dla was. Na prawdę, i tak już macie ogromne problemy przez samo słuchanie tego co się dzieje. Lepiej żebyście nie wiedzieli.

- Okłamywałaś nas prawda? - zapytał z wyrzutem Daniel. - Okłamywałaś przez cały ten czas. Po co? Dla pieniędzy? To jest Twoja praca? Na tym Ci właśnie tak zależało?

Pokręciłam głową. Nie mogłam odpowiedzieć. Zresztą... Nie zrozumiałby. Nie jestem taka jak on. Nie jestem zwykła, normalna. Nie mogę żyć wśród ludzi. Nie jestem do tego przystosowana. Nie umiem. Nie potrafię. On o tym nie wie. Nie doświadczył tego. Nie widział co potrafię zrobić ludziom. Gdyby to zobaczył nie chciałby mnie dłużej znać. Ludzie boją się mutantów. W moim przypadku miałby racje. Mnie się należy bać. Nie należę do ludzi "bezpiecznych" lub "nieszkodliwych". Od zawsze mi mówili, że potrafię wyrządzić ogromne zło. Nawet nieświadomie. On nie rozumiał. Nie wiedział, że nie jestem jednym z nich. Nie jestem ich maszyną. Jestem wolna. Jestem z nimi bo nie mam gdzie się podziać. Bo wśród ludzi stanowię zbyt duże zagrożenie.




* * *




Gdy już większość zasnęła podeszłam do nich. Musiałam wiedzieć co oni wiedzą. Musiałam wiedzieć jak ich bronić.

- Dobra. Teraz powiedzcie mi co wiecie.

- Wiemy o czym? O Tobie?

- O mnie. O tym co tu się dzieje. O tym kim był Lazarow i co robił. Wszystko.

Nie wiedzieli prawie nic. Kilka strzępków informacji, które nie dawały nawet zarysu sytuacji. Nie wiedzieli wiele. Mięli szczęście. Im mniej wiedzą tym lepiej dla nich.

Problem polegał na wzmiance Lazarowa przed śmiercią o mnie. O moim prawdziwym imieniu, o tym kim jestem. Spaliłam się wtedy. Później zobaczyli mnie bez perułki i soczewek zmieniających kolor oczu. Znali moją twarz. To ich pogrążało. Ja ich pogrążałam, wiedziałam o tym. Nic jednak nie mogłam na to poradzić.

Złapałam za broń. Chwyciłam ją i poraz pierwszy w życiu zawahałam się. Nie zrobiłam tego. Nie podniosłam jej żeby do nich strzelić. Nie umiałam.

Zamiast tego do głowy wpadła mi jedna myśl. Całkiem absurdalna i prawie nieprawdopodobna, ale mimo wszystko możliwa. Jeśli okażę się, że mam rację i jeśli dadzą radę to... ohhh.

Wiedziałam, ze do rana nie zostało mi wiele czasu więc wyszłam i wzięłam się do czytania. Było tego sporo, ale gdy znalazłam dokładnie to co chciałam byłam szczęśliwa. Mogłam zasnąć. Miałam plan. Nie wiedziałam czy się spełni, ale lepiej mieć nadzieję, niż siedzieć i nic nie mieć.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział II

Cześć kochani. Część wypowiedzi będzie bohaterów będzie w języku rosyjskim. Napisałam go fonicznie żeby lepiej to wyglądało. Dla tych którzy go nie znają tłumaczenie znajduję się w nawiasach. :)
Miłego czytania. :) :)



W pokoju stał Daniel. Był sam. Mogłabym przysiąc, że wyczułam tu wiele ludzi. Cholera. Pokój był dość dziwny. Był najmniej zniszczony z całego opustoszałego hotelu. Miał zachowane wszystkie drzwi i okna. Podłoga prócz skrzypienia równiez była cała. Martwiła mnie ilość drzwi, było ich chyba z 6 par. Obejrzałam się. Nic. Cisza, pustka.

- Daniel? - zapytałam słodko. - Co się stało? Czemu chciałeś się spotkać?

- Ja... - wyjąkał skruszony. - Przepraszam. Na prawdę nie chciałem.

- O czym Ty mówisz? - zmarszczyłam brwi.

- Nie miałem wyboru, zmusili mnie do tego. - w tym momencie drzwi ze wszystkich stron się otworzyły i zaczęli wchodzić ludzie. A niech mnie. Wiedziałam, że nie jest tutaj sam. - Obiecali, że nie zrobią Ci krzywdy. Alee... Oni kłamali. Boże, tak mi przykro.

Jego mina wydawała się pełna skruchy. A niech Cię skurczybyku! Serio jest Ci szkoda. Zaśmiałam się w duchu. Biedny chłopak. Nawet nie wie w co się wpakował.

Przeniosłam wzrok na wchodzących ludzi. Było ich łącznie 8. Mój zmysł czasem zawodzi.

Nie pomyliłam się co do jednego. Mój cel tu był. Stał dokładnie przede mną.

- Lazarow. - odparłam śmiejąc się. - Konechno . YA byl uveren, chto eto byl ty .(Oczywiście. Byłam pewna, że to Ty). - oparłam po rosyjku.

Zrobił krok w przód. Machnął palcami a Daniel został poskładany i związany. Był przerażony.

Nie miał pojęcia co się dzieje i zapewne zastanawiał się skąd się znamy.

- Teper' mal'chiki vy prinosite v svoi ryady ? Net, net( Teraz młodych chłopców ściągasz w swoje szeregi? No, no.) - powiedziałam przechadzając się po pokoju po rosyjku. - Ne skazat', chto plokho, no uzhasno predskazuyemym. (Nie powiem, że złych, ale strasznie przewidywalnych.)

- Lano. - odpowiedział w tym samym języku uśmiechając się. - Priyatno vas videt' (Miło Cię widzieć) - zmarszczył brwi. - Dziwne przebranie. Zmieniłaś kolor oczu? W błękicie Ci znacznie lepiej. Podkreśla on Twoją krew. - tym razem zmienił na polski.

- Brązowy jest na czasie. - odpowiedziałam.

Wyczułam wszystko. Pooglądałam ich. Mieli zbyt dużo broni. Mogłabym spróbować dać sobie radę, ale po co ryzykować? Tak. Koniecznie potrzebowałam pomocy. Złapałam za łańcuszek i zaczęłam się nim powoli bawić ciągle rozmawiając. Tak. 4 minuty. Okej. Godzina, która jest godzina? 10:03. Okej jeszcze chwilka.

- Chto ty zdes' delayesh' Lazarow ? Interesy ? Vo vtoroy polovine dnya ? (Co tu robisz Lazarow? Interesy? Na południu?)

- Lubię robić interesy tu i tam. A Ty? Co Ty tu robisz?

- Uganiam się za dość niemiłym staruchem.

- Wypraszam to sobie, jestem bardzo miły.

10:04. Dobrze. Teraz tylko trzy razy przekręcić i wpadną. Zakładam, że przez okno. Podejdę i otworzę je. Ułatwię im sprawę.

Podeszłam do okna. Cały czas na mnie wszyscy patrzyli. Nie bałam się. Nie miałam czego.

- Lano... Myślę, że ten młody człowiek powinien wiedzieć, że...

Nie dokończył bo poczułam jak lecą pociski. Zaniemówił i wyciągnął broń. W ułamku sekundy ja wyciągnęłam swoją i strzeliłam w jego rękę. Broń wypadła. Podeszłam bliżej. Wszyscy jego ludzie leżeli martwi prócz Daniela, Wołka i Teosia z Denisem. Oni leżeli na ziemi oniemiali. Podeszłam do Lazarowa.

- Uwierz mi wujku. Nic nie musi wiedzieć.

Otworzył szeroko oczy i zastygł. Odwróciłam się śmiejąc. Był przerażony, wiedział co go czeka.

Chwilę później już nie żył. Strzeliłam mu między oczy.

Rozdział I


Otworzyłam oczy. Cholera. Za jasno. Przekręciłam się na bok. Budzik zadzwonił ponownie. Dobra, dobra. Wstaję.

Za oknem właśnie wstawało słońce. Popatrzyłam na zegarek 5:13. Czasami tego nienawidzę.

Po dwugodzinnym treningu obejmującym bieg oraz ćwiczenia z walki wręcz postanowiłam zrobić sobie coś do jedzenia.

Jedząc jajecznicę zastanawiałam się co przyniesie dzisiejszy dzień. Wiedziałam, że nie będzie należał do łatwych.

Co prawda nie była to trudna misja. Cztery lata temu musiałam odejść na urlop. Nie dałabym sobie rady bez niego. Musiałam odpocząć. Pozwolili mi. Pół roku siedziałam na Majorce odpoczywając. Wróciłam i dostałam najłatwiejsze zadanie jakie mieli. Bali się dać mi coś większego. Martwili się o mój stan psychiczny i fizyczny.

Wrzuciłam talerz do umywalki i szybko zmyłam po sobie.

Wczoraj napisał do mnie Daniel. Prosił o spotkanie. Mówił, że to ważne. Wyznaczył miejsce i czas. To do niego niepodobne. Wiedziałam czym to śmierdzi. Było mi go szkoda.

Był jedynym facetem, którego dopuściłam do siebie po Ithanie. No, może nie do końca dopuściłam. Pozwoliłam mu na odrobinę swobody i na mówienie, że mu zależy.

Wiedziałam, że źle robię. Wiedziałam, że nie powinnam. On był częściowo podmiotem moich obserwacji. Dzięki niemu miałam namierzyć Lazarowa. On był moją nieświadomą wtyką.

Nie moja wina, że coś mi zadzwoniło w mózgu i pozwoliłam sobie na odrobinę ciepła. Tak dawno nie czułam niczyjej troski, że Daniel wydał mi się fajnym facetem.

W rzeczywistości był jak każdy inny. No, może wyróżniała go niesamowita inteligencja i zdolność do wpakowywania się w kłopoty. Miał ich mnóstwo. Połowy był nieświadomy. Dużo robiłam żeby ich uniknął. W końcu nie mogłam stracić wtyki.

Po samym przyjeździe do tej mieściny dostałam cynk, że Daniel, który mieszka w wiosce obok ma kontakty z Lazarowem. Myślałam, że to Wołek. Myliłam się. Wołek okazał się głupim dzieciakiem. Później poznałam jego przyjaciela. Wtedy przyjechałam tu z dowodem wystawionym na niejaką Gosię Fray. Brunetkę o brązowych oczach. Osobiście bardziej podobały mi się moje niebieskie no, ale nic na to nie mogłam poradzić. Jemu się spodobałam. Zwłaszcza moje oczy. Dupek. Moje prawdziwe zwaliłyby go z nóg. Wtedy zrozumiałam, że to on. O tym chłopaku mówili Rodzice. To on był tą wtyką. Było mi przykro gdy już go poznałam. Całkiem fajny, trochę zagubiony chłopak na koniec sprawy dostanie kulkę w głowę. No cóż. Mówi się trudno.

Postanowiłam dać znać Rodzicom, że o 10 w hotelu Dumphont odbywa się spotkanie. Wiedziałam, że to ściema. Czuć było to na kilometr. Wiedziałam, że jeśli tam przyjadę w zaledwie minutę wyczuję ile ich jest. Moja moc nie będzie do tego potrzebna. Nie są tak dobrzy jak my. Nie potrafią się kryć.

Postanowiłam ubrać czarne, miękkie i elastyczne, wysokie buty. Czarne spodnie, błękitną koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Mój ulubiony strój. Włożyłam także kilka noży i pistolet. Nie lubiłam obsługiwać się bronią palną, jednak moja moc pozbawiała mnie zahamowań co do tego. Broń palna była szybka i dokładna, nigdy nie chybiła.

Dokładnie za pięć dziesiąta podjechałam samochodem pod Dumphont. Zanim wyłączyłam silnik wyczułam jednego na dworze. Chwilę później wiedziałam wszystko. Jeden na dworze, nikogo na parterze. Na pierwszym piętrze prawdopodobnie czterech do sześciu w tym Daniel. Świetnie. Przekazałam wiadomość Cztery i postanowiłam zacząć działać. Gdy wychodziłam dostałam wiadomość od nieznanego numeru. W środku znajdowała się tylko jedna liczba - "4". Wiedziałam co to znaczy. Cztery minuty. Tyle czasu musiałabym zdobyć na rozmowie z Lazarowem zanim oni się zjawią i ich zabiją. Doskonale. Wiedziałam, że dam sobie radę bez nich, jednak wiadomość, że są i czekają w razie czego zawsze pomagała. Wystarczyło trzykrotnie obrócić pokrętełko w wisiorku a oni odbierali alarm i wchodzili. Na prawdę nic trudnego.

Człowiek ten stał niedaleko wejścia. Udałam, że go nie widzę. Przecież teoretycznie nie miałam prawa go widzieć. No właśnie, teoretycznie. W praktyce byłam mutantem o wielu różnych zdolnościach, no, ale jakie to ma znaczenie?

Przeszłam przez parter i skierowałam się na schody. Chwilę później byłam na pierwszym piętrze. Wiedziałam co robić. Miałam grać wystraszoną i zdziwioną faktem, że Daniel ma coś wspólnego z Lazarowem. Miałam uważać by się nie zdemaskować. Tak. Zdemaskowanie było nie do przyjęcia w moim fachu.

Weszłam do środka i zaniemówiłam.

Prolog



Mówią, że jesteśmy osobą, wyspecjalizowaną jednostką, ale jednocześnie jesteśmy nikim. Żyjemy, wykonujemy powierzone nam zadania, ale jednocześnie nas nie ma, nie czujemy, nie istniejemy.
Jesteśmy armią, żołnierzami, bohaterami.

Nikt nie wie o naszym istnieniu, a jeśli wie to długo nie przeżyje.

Nie znamy swoich rodziców, nie wiemy skąd pochodzimy. Nie wiemy kim jesteśmy.

Ale czy możemy myśleć nad tym kim jesteśmy skoro nas nie ma?

Dawno temu ktoś odebrał nam dzieciństwo. Zabrał marzenia i przyszłość.

Stworzył nas do wyższych celów. Do walki ze złem.

"Jesteśmy wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc, oczyszczenie, zbawienie."

Wykonaj zadanie, zabij, postępuj zgodnie ze wskazówkami, zniknij. Do tego zostaliśmy stworzeni. Do likwidacji przeciwników politycznych. Do ratowania kraju od wewnątrz.

"Nie znamy bólu, strachu, cierpienia. Nie czujemy, nie kochamy, nie nienawidzimy. Nie boimy się walki, pocisków, broni. Śmierć nie jest nam obca, ponieważ ciągle ją zadajemy.

Jeśli zabijamy to tylko w słusznym celu. Jeśli umieramy to za ojczyznę."