poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział IV



Wpadli do pokoju gdy było po wszystkim. Było ich 12. Stara dobra liczba. Szkoda, że to nie ta sama dwunastka co kiedyś.

- A co z tymi? - zapytał Cztery.

- Nie wiem. Zapytamy się rodziców.

- WIedzą coś?

- Ta.. - popatrzyłam się na niego wymownie. Byłam spalona. Nie powinnam pozwolić mu się odezwać. Nie powinnam pozwolić wymówić mu mojego prawdziwego imienia. Odwróciłam się i podeszłam do okna.

Kiwnął głową, ale się nie odpowiedział mi. Przemówił nastomiast do Daniela i reszty.

- Dobra panienki. Albo pozwolicie się grzecznie skuć i wyprowadzić albo zrobimy to siłą i nie będzie wam najprzyjemniej przez najbliższe 6 godzin jazdy. Już ja o to zadbam. Ktoś chce spróbować coś? - cisza. - Nie? To świetnie. Chłopaki, skujcie ich i spakujcie do wana. - zwrócił się do pozostałej czwórki. - Wy tu posprzątajcie.

Postanowiłam iść się przejść. Nie mogłam na to patrzeć.

- Hej! Gdzie idziesz? - zawołał za mną.

Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam.

Przyzwyczaiłam się do widoku trupów. Przywyczaiłam sie do zabijania ludzi. Nie miałam wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że zabijam ich w słusznej decyzji. Wiedziałam co robię i na co mnie stać. Byłam silna i mądra. Stabilna i pewna siebie. Dziś jednak moja stabilność legła w gruzach. Wiedziałam. Wiedziałam, że Daniel jest wtyką Lazarowa. Wiedziałam, że dla niego pracuje. Może on nie był świadomy kim jest Lazarow, ale to nie zmienia faktu, że robił dla niego. Przecież wiedziałam, że po całej akcji będę musiała go odstrzelić. Powinnam to zrobić w tamtym pokoju razem z jego kolegami.

Nie dałam rady. Patrzyłam się na niego i widziałam zranionego chłopca, który się pogubił. Młodego chłopca o dobrym sercu. Nie dla mnie oczywiście. Ja nie mogłabym go pokochać. Był jednak z nim problem. Widziałam uczucia w jego oczach. Mówiły aż zanadto. Bałam się. Po raz pierwszy w życiu bałam się, że on się we mnie zakochał. Nigdy nie musiałam zabić osoby, która coś do mnie czuła. Raz, może dwa musiałam zabić osobę, którą polubiłam ze wzajemnością, ale nigdy kogoś, kto się we mnie zakochał a ja.. Ja go lubiłam, na prawdę mocno.

Szkoda chłopaka. Szkoda. Nie mogłam jednak przeciwstawić się Rodzicom. To oni zarządzali tym wszystkim. Byli naszymi szefami. My nie mięliśmy prawa głosu.

Teraz najwyższa pora wrócić do Domu. Wykonałam zadanie. Lazarow nie żyje. Nigdy już nie skrzywdzi nikogo. Nie wyprowadzi już więcej tajnych wojskowych informacji na temat kraju. Jego rodzina była bezpieczna. Kraj również.




* * *




Postanowiłam pojechać w miejsce w którym choć na chwilę będziemy bezpieczni a ja bezpiecznie będę mogła przesłuchać Daniela i znaleźć coś, co pozwoli mu przeżyć.

Skierowałam ich na zachód. Jechaliśmy niecałe 5 godzin. Droga była ciężka. Ciągle wiał wiatr i była mgła. Doskonale znałam tą drogę. Niejednokrotnie pędziłam swoim ścigaczem 360km/h tą drogą. Tak. To były czasy...

W połowie drogi zmieniłam sie z Cztery, no tak właściwie Kacprem. Dla mnie był Kacprem. To jego prawdziwe imię. Niewielu z nas pamięta lub zna swoje prawdziwe imiona. My byliśmy w pewnym sensie szczęściarzami. Znaliśmy swoją przeszłość.

Gdy dojechaliśmy było przed 16. Chmury zebrały się nad całym miastem. Zapowiadała się niezła burza.

Wjechaliśmy aż na sam parking znajdujący się na 7 piętrze. Wiedziałam, że w ten sposób ominiemy gapiów. Znałam ten budynek. Z zewnątrz jak i na wszystkich piętrach wydawał się ruderą. Gdy schodziło się niżej, do piwnicy zaczył całkiem nowy świat. Stały tam stalowe drzwi. Kiedyś był to jeden z najlepszych bunkrów w kraju. Obecnie należy do prywatnej osoby.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał Denis. - Dlaczego idziemy po rozwalającej się ruderze. Jeśli chciałaś nas odstrzelić to mogłaś to zrobić u nas. Tam przynajmniej mogliby nas znaleźć i pochować.

- Otóż to. - zaśmiałam się schodząc dalej w dól.

Po 4 piętach zaczęli marudzić. Schody były w opłakanym stanie. Gdzie niegdzie brakowało stopni lub kawałka podłogi. Trzeba było przeskakiwać.

- Gdzie idziemy? - zapytał zirytowany Daniel.

- Odpocząć, idziemy odpocząć. - odezwałam sie w końcu.

Zeszliśmy na parter. Tam było dość ciemno. Włączyliśmy latarki.

- Trzymajcie się blisko siebie i miejcie oczy do okoła głowy. Może być tu jakiś nieproszony gość.

- Co? - wrzasnąć Denis.

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Minęliśmy zaciemniony korytarz i skierowaliśmy się na schody w dół. Nad zejściem wisiało ostrzeżenie. Mówiło o tym, że poniżej znajdują się środki chemiczne-rakotwórcze i tam składuje się je a podchodzenie do tego zagraża życiu.

- Widzieliście ostrzeżenie? Wariatka chce nas zabić promieniowaniem.

Zaśmiałam się. Nie mięli pojęcia o czym mówią.

Szliśmy może z 5 minut. Od mojego ostatniego pobytu tu uprzątnęli tu trochę.

Dotarliśmy do metalowych automatycznych drzwi.

- Drzwi? Tutaj? - zapytał Daniel.

Nie powiedziałam. Wstukałam kod. Chwilę później otworzyły się i weszliśmy do środka.




* * *




W środku było czysto i schludnie. Było to całkiem ładne, zadbane mieszkanie. Zdziwiłam się, mój brat był strasznych syfiarzem. Nie wiedziałam, że u siebie w domu trzyma taki porządek. Zaśmiałam się na widok ich min. Byli zdezorientowani. Zarówno dwunastka jak i Daniel i jego paczka. Nie byli tu nigdy. Wiedziałam o tym. Ja sama rzadko tu bywałam. Było to jednak bezpieczne miejsce. Nie musiałam się tu martwić o to czy coś mi się stanie. W sumie co mogło mi się stać w najbardziej strzeżonym bunkrze na świecie? No nie. Najbardziej nie. Bardziej strzeżony był tylko jeden o którym wiedziałam dosłownie wszystko.

Chwilę później weszliśmy do salonu a z kuchni zaczęła iść ku nam sylwetka mężczyzny.

- Lana dorogoy (kochana). - powiedział mężczyzna ze swoim charakterystycznym rosyjskim akcentem przytulając na moment i całując mnie w oba policzki.

- Ithen. Kak priyatno videt' vas . Nam nuzhno zhil'ye na segodnyashniy den' (Jak dobrze Cię widzieć. Potrzebujemy noclegu na dziś.)

- Konechno, konechno (Jasne, oczywiście.) Rozgośćcie się. Właśnie robiłem obiad. Jesteście głodni?

Wszyscy rozgościli się w salonie. Postanowiłam pójść do jednego z wolnych pokoi i się umyć i przebrać. Gdy juz to zrobiłam wróciłam do salonu. Tym razem skierowałam się do Daniela.

- Zostawię was luzem jeśli nie będziecie zamierzać uciekać na siłę. I tak stąd nie wyjdziecie, znajdujecie się około 3 do 5 metrów pod ziemią. Jedynym wyjściem są te drzwi przez które przechodziliście. Nie wyważycie ich a otworzenie ich w środku nocy jest niemożliwe. Ponadto jest tu ochrona. Jeśli spróbujecie komuś zrobić krzywdę zastrzelą was, mnie tu nie będzie żeby wam pomóc, a nawet jeśli bedę to nie zaprotestuje. Rozumiecie? Macie się zachowywać, jesteśmy tu w gości, nie u siebie. Dopilnujesz tego, żeby nic nie zrobili czy musze was związać i zakneblować na całą noc?

- Przypilnuje ich.

- Świetnie. W takim razie odpocznijcie sobie bo jutro zacznie się prawdziwa jatka. - mówiąc to wyszłam.

Poleciłam Kacprowi żeby ciągle na nich uważał. Ithenowi powiedziałam, żeby przestrzegł swoją ochronę przed ich awanturami. W razie czego mięli wstrzyknąć im środek usypiający. Prosta sprawa.

Nie mogłam z nimi zostać. Wiedziałam, że nie usiedzę w jednym miejscu. Nigdy nie mogłam. Wiedziałam, że muszę być ciągle w ruchu bo jeśli nie będę to demony przeszłości mnie dopadną.

Wiedziałam też, że nie spodoba się rodzicom, że zostaliśmy na noc u mojego brata. To było wbrew zasadom. Świętym zasadom. Trudno. Mam to w dupie. Musiałam odpocząć, oni również. Nie mogliśmy przejechać pół polski tylko dlatego, że czas wracać.




* * *




Wyszłam na zewnątrz, właśnie zaczęło padać. Naciągnęłam mocniej kurtkę na siebie i włączyłam się w ruch uliczny. Po 10 minutach byłam cała mokra. Nie było sensu dalej się kryć. Szłam ze spuszczoną głową.

Miejsce, do którego chciałam dotrzeć nie znajdowało się daleko. Najwyżej trzy kilometry od mieszkania Ithena. Znajdowałam się w połowie drogi gdy burza rozchulała się na dobre. Marsz zmienił się w bieg. Przybiegłam tam po kilku minutach. Wbiegłam po schodach i usiadłam na krawędzi okna. Zamknęłam oczy. Tak. Często tutaj przychodziłam gdy nie wiedziałam co mam zrobić. Śmieszne. Tak jest i tym razem. Nie mam pojęcia co zrobić z Danielem. Czy powinnam go oddać Rodzicom? Zabiją go wtedy. Byłam tego pewna. Jego i jego rodzinę. Tak samo zrobią z Wołkiem, Denisem i Teosiem. Wszyscy wraz z rodzinami pójdą na odstrzał. To nie podlegało dyskusji. Był też inny sposób. Mogłam nie mówić nikomu o tym. Myślę... Wydaje mi się, że Daniel by nic nie powiedział. Siedziałby cicho do końca życia. Wydaje mi się, że próbę prawdy też by przeszedł. Jest bardzo bolesna, ale to możliwe, możliwe, że udałoby mu się. Nie wiem co z resztą. Reszta również słyszała. Słyszała co powiedział Lazarow. Byłam pewna, że oni by nie dali rady. Wyśpiewaliby całą prawdę.

- Kurwa! - wrzasnęłam podnosząc się i kopiąc w wystający filar. - Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam dopuścić do tego by się zdemaskować? Byłam spalona. Cholernie spalona. Nie miałam szans. Cholera jasna. Mogłam zrobić coś, cokolwiek co pozwoliłoby mi zachować tożsamość. Mogłam go szybciej zabić, poświęcić się. Cholera. Co ja mam teraz zrobić?

A może jest jakiś inny sposób by ich uratować? By uratować jego? Na pewno jest. Muszę pomyśleć. Muszę się zastanowić. Porozmawiam, dowiem się. Musi być sposób na to, żeby on mógł żyć.

Po godzinie zaczęłam się trząść z zimna. Byłam przemoczona do suchej nitki. Nie dbałam o to. Nie było mi jakoś strasznie zimno. Bywało gorzej. Było mi zimno w środku. W duszy. Zastanawiałam się, dzwoniłam po ludziach. Nie znalazłam nic. Nic co pomogłoby mi go uratować. Dzięki czemu mógłby żyć. Był skazany na śmierć a ode mnie zależało jak szybko przetransportuje go do Rodziców by go osądzili.




* * *




Wróciłam gdy było koło 2 nad ranem. Nie spali. Leżeli i rozmawiali, oglądali telewizor i jedli. Mój stan nie uszedł ich uwadze.

- Pada? - zapytał kpiąco Wołek.

- Nie, wpadłam do basenu. - odpowiedziałam znudzona.

Przeszłam przez salon. Telepałam się, wiedziałam o tym.

- Wszystko w porządku siostrzyczko? - zawołał za mną Ithen.

Nie odpowiedziałam, nie miałam co odpowiedzieć. Nic nie było w porządku. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Nie powinnam się tak czuć. Powinnam być zadowolona. W końcu wykonałam zadanie, zrobiłam to co chcieli. Lazarow nie żyje. Nigdy nie zagrozi już nikomu.

Cholerny Daniel. Wiedziałam, wiedziałam, że to jego sprawka. Nie mogłam siedzieć w miejscu, nie mogłam spokojnie myśleć bo pojawiał się on. Pragnęłam go zostawić. Olać i wyjechać. Pozwolić bo go zabili. Pozwolić by pamięć o nim zniknęła.

Wiedziałam jednak, że nawet jeśli go zabiją to o nim nie zapomne. Byłam tego pewna.

Zbyt mocno utkwił w mojej pamięci. Zbyt duże poruszenie wywołał w moim sercu. Tak. Tym miejscu gdzie ono powinno być. Wiedziałam, że źle robię myśląc o nim i starając się go uratować. Wiedziałam już od bardzo dawna, że nie wszystkich można uratować.

W głębi duszy miałam jednak nadzieję, że znajdę sposób by przeżył. Nawet jeśli nigdy więcej go nie zobaczę. Nawet jeśli będę musiała poświecić się ku temu.




* * *




Po wzięci gorącego prysznica, który mnie trochę ogrzał i po ubraniu się w krótkie czarne szorty i błękitną koszulkę przyszłam do nich do salonu. Usiadłam obok Kacpra i wyłożyłam nogi przed siebie. Chwilę później odezwał się Denis. Boże, jak ten człowiek mnie denerwował. Jego to z chęcią bym zakneblowałam i zostawiła na noc tak.

- A więc to jest Twój prawdziwy kolor włosów? Ja stawiałem na rudy.

- Czarny to naturalny kolor.

- Czarne włosy a niebieskie oczy? - Zapytał Wołek. - Rzadko spotykane.

- Rzadko w Polsce, w innych krajach pojawia się to częściej. - odparł znudzony Ithen.

- Ohh.. - odparli jednocześnie obok.

Tu was mam. Myśleliście, że możecie się naśmiewać a ktoś całkiem wam obcy zamknął wasz mordki dość szybko. Jaka szkoda, że nie wiece kim tak na prawdę jestem.

Przestali się odzywać, zapaowała cisza. W końcu ciszę przerwał Daniel.

- Więc kim tak na prawdę jesteś? - zapytał w końcu Daniel.

- Im mniej wiecie tym lepiej dla was. Na prawdę, i tak już macie ogromne problemy przez samo słuchanie tego co się dzieje. Lepiej żebyście nie wiedzieli.

- Okłamywałaś nas prawda? - zapytał z wyrzutem Daniel. - Okłamywałaś przez cały ten czas. Po co? Dla pieniędzy? To jest Twoja praca? Na tym Ci właśnie tak zależało?

Pokręciłam głową. Nie mogłam odpowiedzieć. Zresztą... Nie zrozumiałby. Nie jestem taka jak on. Nie jestem zwykła, normalna. Nie mogę żyć wśród ludzi. Nie jestem do tego przystosowana. Nie umiem. Nie potrafię. On o tym nie wie. Nie doświadczył tego. Nie widział co potrafię zrobić ludziom. Gdyby to zobaczył nie chciałby mnie dłużej znać. Ludzie boją się mutantów. W moim przypadku miałby racje. Mnie się należy bać. Nie należę do ludzi "bezpiecznych" lub "nieszkodliwych". Od zawsze mi mówili, że potrafię wyrządzić ogromne zło. Nawet nieświadomie. On nie rozumiał. Nie wiedział, że nie jestem jednym z nich. Nie jestem ich maszyną. Jestem wolna. Jestem z nimi bo nie mam gdzie się podziać. Bo wśród ludzi stanowię zbyt duże zagrożenie.




* * *




Gdy już większość zasnęła podeszłam do nich. Musiałam wiedzieć co oni wiedzą. Musiałam wiedzieć jak ich bronić.

- Dobra. Teraz powiedzcie mi co wiecie.

- Wiemy o czym? O Tobie?

- O mnie. O tym co tu się dzieje. O tym kim był Lazarow i co robił. Wszystko.

Nie wiedzieli prawie nic. Kilka strzępków informacji, które nie dawały nawet zarysu sytuacji. Nie wiedzieli wiele. Mięli szczęście. Im mniej wiedzą tym lepiej dla nich.

Problem polegał na wzmiance Lazarowa przed śmiercią o mnie. O moim prawdziwym imieniu, o tym kim jestem. Spaliłam się wtedy. Później zobaczyli mnie bez perułki i soczewek zmieniających kolor oczu. Znali moją twarz. To ich pogrążało. Ja ich pogrążałam, wiedziałam o tym. Nic jednak nie mogłam na to poradzić.

Złapałam za broń. Chwyciłam ją i poraz pierwszy w życiu zawahałam się. Nie zrobiłam tego. Nie podniosłam jej żeby do nich strzelić. Nie umiałam.

Zamiast tego do głowy wpadła mi jedna myśl. Całkiem absurdalna i prawie nieprawdopodobna, ale mimo wszystko możliwa. Jeśli okażę się, że mam rację i jeśli dadzą radę to... ohhh.

Wiedziałam, ze do rana nie zostało mi wiele czasu więc wyszłam i wzięłam się do czytania. Było tego sporo, ale gdy znalazłam dokładnie to co chciałam byłam szczęśliwa. Mogłam zasnąć. Miałam plan. Nie wiedziałam czy się spełni, ale lepiej mieć nadzieję, niż siedzieć i nic nie mieć.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział II

Cześć kochani. Część wypowiedzi będzie bohaterów będzie w języku rosyjskim. Napisałam go fonicznie żeby lepiej to wyglądało. Dla tych którzy go nie znają tłumaczenie znajduję się w nawiasach. :)
Miłego czytania. :) :)



W pokoju stał Daniel. Był sam. Mogłabym przysiąc, że wyczułam tu wiele ludzi. Cholera. Pokój był dość dziwny. Był najmniej zniszczony z całego opustoszałego hotelu. Miał zachowane wszystkie drzwi i okna. Podłoga prócz skrzypienia równiez była cała. Martwiła mnie ilość drzwi, było ich chyba z 6 par. Obejrzałam się. Nic. Cisza, pustka.

- Daniel? - zapytałam słodko. - Co się stało? Czemu chciałeś się spotkać?

- Ja... - wyjąkał skruszony. - Przepraszam. Na prawdę nie chciałem.

- O czym Ty mówisz? - zmarszczyłam brwi.

- Nie miałem wyboru, zmusili mnie do tego. - w tym momencie drzwi ze wszystkich stron się otworzyły i zaczęli wchodzić ludzie. A niech mnie. Wiedziałam, że nie jest tutaj sam. - Obiecali, że nie zrobią Ci krzywdy. Alee... Oni kłamali. Boże, tak mi przykro.

Jego mina wydawała się pełna skruchy. A niech Cię skurczybyku! Serio jest Ci szkoda. Zaśmiałam się w duchu. Biedny chłopak. Nawet nie wie w co się wpakował.

Przeniosłam wzrok na wchodzących ludzi. Było ich łącznie 8. Mój zmysł czasem zawodzi.

Nie pomyliłam się co do jednego. Mój cel tu był. Stał dokładnie przede mną.

- Lazarow. - odparłam śmiejąc się. - Konechno . YA byl uveren, chto eto byl ty .(Oczywiście. Byłam pewna, że to Ty). - oparłam po rosyjku.

Zrobił krok w przód. Machnął palcami a Daniel został poskładany i związany. Był przerażony.

Nie miał pojęcia co się dzieje i zapewne zastanawiał się skąd się znamy.

- Teper' mal'chiki vy prinosite v svoi ryady ? Net, net( Teraz młodych chłopców ściągasz w swoje szeregi? No, no.) - powiedziałam przechadzając się po pokoju po rosyjku. - Ne skazat', chto plokho, no uzhasno predskazuyemym. (Nie powiem, że złych, ale strasznie przewidywalnych.)

- Lano. - odpowiedział w tym samym języku uśmiechając się. - Priyatno vas videt' (Miło Cię widzieć) - zmarszczył brwi. - Dziwne przebranie. Zmieniłaś kolor oczu? W błękicie Ci znacznie lepiej. Podkreśla on Twoją krew. - tym razem zmienił na polski.

- Brązowy jest na czasie. - odpowiedziałam.

Wyczułam wszystko. Pooglądałam ich. Mieli zbyt dużo broni. Mogłabym spróbować dać sobie radę, ale po co ryzykować? Tak. Koniecznie potrzebowałam pomocy. Złapałam za łańcuszek i zaczęłam się nim powoli bawić ciągle rozmawiając. Tak. 4 minuty. Okej. Godzina, która jest godzina? 10:03. Okej jeszcze chwilka.

- Chto ty zdes' delayesh' Lazarow ? Interesy ? Vo vtoroy polovine dnya ? (Co tu robisz Lazarow? Interesy? Na południu?)

- Lubię robić interesy tu i tam. A Ty? Co Ty tu robisz?

- Uganiam się za dość niemiłym staruchem.

- Wypraszam to sobie, jestem bardzo miły.

10:04. Dobrze. Teraz tylko trzy razy przekręcić i wpadną. Zakładam, że przez okno. Podejdę i otworzę je. Ułatwię im sprawę.

Podeszłam do okna. Cały czas na mnie wszyscy patrzyli. Nie bałam się. Nie miałam czego.

- Lano... Myślę, że ten młody człowiek powinien wiedzieć, że...

Nie dokończył bo poczułam jak lecą pociski. Zaniemówił i wyciągnął broń. W ułamku sekundy ja wyciągnęłam swoją i strzeliłam w jego rękę. Broń wypadła. Podeszłam bliżej. Wszyscy jego ludzie leżeli martwi prócz Daniela, Wołka i Teosia z Denisem. Oni leżeli na ziemi oniemiali. Podeszłam do Lazarowa.

- Uwierz mi wujku. Nic nie musi wiedzieć.

Otworzył szeroko oczy i zastygł. Odwróciłam się śmiejąc. Był przerażony, wiedział co go czeka.

Chwilę później już nie żył. Strzeliłam mu między oczy.

Rozdział I


Otworzyłam oczy. Cholera. Za jasno. Przekręciłam się na bok. Budzik zadzwonił ponownie. Dobra, dobra. Wstaję.

Za oknem właśnie wstawało słońce. Popatrzyłam na zegarek 5:13. Czasami tego nienawidzę.

Po dwugodzinnym treningu obejmującym bieg oraz ćwiczenia z walki wręcz postanowiłam zrobić sobie coś do jedzenia.

Jedząc jajecznicę zastanawiałam się co przyniesie dzisiejszy dzień. Wiedziałam, że nie będzie należał do łatwych.

Co prawda nie była to trudna misja. Cztery lata temu musiałam odejść na urlop. Nie dałabym sobie rady bez niego. Musiałam odpocząć. Pozwolili mi. Pół roku siedziałam na Majorce odpoczywając. Wróciłam i dostałam najłatwiejsze zadanie jakie mieli. Bali się dać mi coś większego. Martwili się o mój stan psychiczny i fizyczny.

Wrzuciłam talerz do umywalki i szybko zmyłam po sobie.

Wczoraj napisał do mnie Daniel. Prosił o spotkanie. Mówił, że to ważne. Wyznaczył miejsce i czas. To do niego niepodobne. Wiedziałam czym to śmierdzi. Było mi go szkoda.

Był jedynym facetem, którego dopuściłam do siebie po Ithanie. No, może nie do końca dopuściłam. Pozwoliłam mu na odrobinę swobody i na mówienie, że mu zależy.

Wiedziałam, że źle robię. Wiedziałam, że nie powinnam. On był częściowo podmiotem moich obserwacji. Dzięki niemu miałam namierzyć Lazarowa. On był moją nieświadomą wtyką.

Nie moja wina, że coś mi zadzwoniło w mózgu i pozwoliłam sobie na odrobinę ciepła. Tak dawno nie czułam niczyjej troski, że Daniel wydał mi się fajnym facetem.

W rzeczywistości był jak każdy inny. No, może wyróżniała go niesamowita inteligencja i zdolność do wpakowywania się w kłopoty. Miał ich mnóstwo. Połowy był nieświadomy. Dużo robiłam żeby ich uniknął. W końcu nie mogłam stracić wtyki.

Po samym przyjeździe do tej mieściny dostałam cynk, że Daniel, który mieszka w wiosce obok ma kontakty z Lazarowem. Myślałam, że to Wołek. Myliłam się. Wołek okazał się głupim dzieciakiem. Później poznałam jego przyjaciela. Wtedy przyjechałam tu z dowodem wystawionym na niejaką Gosię Fray. Brunetkę o brązowych oczach. Osobiście bardziej podobały mi się moje niebieskie no, ale nic na to nie mogłam poradzić. Jemu się spodobałam. Zwłaszcza moje oczy. Dupek. Moje prawdziwe zwaliłyby go z nóg. Wtedy zrozumiałam, że to on. O tym chłopaku mówili Rodzice. To on był tą wtyką. Było mi przykro gdy już go poznałam. Całkiem fajny, trochę zagubiony chłopak na koniec sprawy dostanie kulkę w głowę. No cóż. Mówi się trudno.

Postanowiłam dać znać Rodzicom, że o 10 w hotelu Dumphont odbywa się spotkanie. Wiedziałam, że to ściema. Czuć było to na kilometr. Wiedziałam, że jeśli tam przyjadę w zaledwie minutę wyczuję ile ich jest. Moja moc nie będzie do tego potrzebna. Nie są tak dobrzy jak my. Nie potrafią się kryć.

Postanowiłam ubrać czarne, miękkie i elastyczne, wysokie buty. Czarne spodnie, błękitną koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Mój ulubiony strój. Włożyłam także kilka noży i pistolet. Nie lubiłam obsługiwać się bronią palną, jednak moja moc pozbawiała mnie zahamowań co do tego. Broń palna była szybka i dokładna, nigdy nie chybiła.

Dokładnie za pięć dziesiąta podjechałam samochodem pod Dumphont. Zanim wyłączyłam silnik wyczułam jednego na dworze. Chwilę później wiedziałam wszystko. Jeden na dworze, nikogo na parterze. Na pierwszym piętrze prawdopodobnie czterech do sześciu w tym Daniel. Świetnie. Przekazałam wiadomość Cztery i postanowiłam zacząć działać. Gdy wychodziłam dostałam wiadomość od nieznanego numeru. W środku znajdowała się tylko jedna liczba - "4". Wiedziałam co to znaczy. Cztery minuty. Tyle czasu musiałabym zdobyć na rozmowie z Lazarowem zanim oni się zjawią i ich zabiją. Doskonale. Wiedziałam, że dam sobie radę bez nich, jednak wiadomość, że są i czekają w razie czego zawsze pomagała. Wystarczyło trzykrotnie obrócić pokrętełko w wisiorku a oni odbierali alarm i wchodzili. Na prawdę nic trudnego.

Człowiek ten stał niedaleko wejścia. Udałam, że go nie widzę. Przecież teoretycznie nie miałam prawa go widzieć. No właśnie, teoretycznie. W praktyce byłam mutantem o wielu różnych zdolnościach, no, ale jakie to ma znaczenie?

Przeszłam przez parter i skierowałam się na schody. Chwilę później byłam na pierwszym piętrze. Wiedziałam co robić. Miałam grać wystraszoną i zdziwioną faktem, że Daniel ma coś wspólnego z Lazarowem. Miałam uważać by się nie zdemaskować. Tak. Zdemaskowanie było nie do przyjęcia w moim fachu.

Weszłam do środka i zaniemówiłam.

Prolog



Mówią, że jesteśmy osobą, wyspecjalizowaną jednostką, ale jednocześnie jesteśmy nikim. Żyjemy, wykonujemy powierzone nam zadania, ale jednocześnie nas nie ma, nie czujemy, nie istniejemy.
Jesteśmy armią, żołnierzami, bohaterami.

Nikt nie wie o naszym istnieniu, a jeśli wie to długo nie przeżyje.

Nie znamy swoich rodziców, nie wiemy skąd pochodzimy. Nie wiemy kim jesteśmy.

Ale czy możemy myśleć nad tym kim jesteśmy skoro nas nie ma?

Dawno temu ktoś odebrał nam dzieciństwo. Zabrał marzenia i przyszłość.

Stworzył nas do wyższych celów. Do walki ze złem.

"Jesteśmy wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc, oczyszczenie, zbawienie."

Wykonaj zadanie, zabij, postępuj zgodnie ze wskazówkami, zniknij. Do tego zostaliśmy stworzeni. Do likwidacji przeciwników politycznych. Do ratowania kraju od wewnątrz.

"Nie znamy bólu, strachu, cierpienia. Nie czujemy, nie kochamy, nie nienawidzimy. Nie boimy się walki, pocisków, broni. Śmierć nie jest nam obca, ponieważ ciągle ją zadajemy.

Jeśli zabijamy to tylko w słusznym celu. Jeśli umieramy to za ojczyznę."